Od soboty 20 listopada, cała Polska, a zwłaszcza Górny Śląsk, raduje się nowym błogosławionym – ks. Janem Machą, który w 1942 r., mając zaledwie 28 lat, został ścięty jako pierwszy kapłan skazany na śmierć podczas okupacji z wyroku niemieckiego sądu. Czym zawinił? Był wierny Bogu, Ewangelii i Polsce, jak tysiące śląskich rodzin podczas II wojny światowej – głosił słowo Boże, sprawował sakramenty i jednocześnie prowadził rozległą działalność charytatywną. Organizował pomoc żyjącym w skrajnej biedzie rodzinom, które straciły mężów, ojców i braci, zamordowanych podczas niemieckiego terroru w pierwszych tygodniach okupacji i później.
To, jak ks. Macha przeżył najważniejsze, ostatnie cztery miesiące życia włącznie z kilkoma minutami przed śmiercią, zawdzięczamy ówczesnemu więziennemu kapelanowi. Był nim 40-letni wówczas misjonarz werbista o. Joachim Besler SVD (1902-1969), nasz współbrat, który od 28 lipca 1942 r. – decyzją Kurii Katowickiej – został wikariuszem w parafii p.w. świętych Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach i jednocześnie samodzielnym kapelanem więzienia przy ul. Mikołowskiej. W tym owianym grozą miejscu pełnił tę funkcję do stycznia 1945 r. A była to funkcja nadzwyczaj niebezpieczna, ponieważ w budynku przy Mikołowskiej okupanci przetrzymywali w większości więźniów politycznych, których niemieckie sądy skazywały na ścięcie.
Kim był człowiek, który odprowadził na gilotynę, jak sam pisał, ponad 500 skazanych, wśród których były także kobiety?
Był Ślązakiem – urodził się w 1902 r. w Żorach, koło Rybnika w bardzo religijnej rodzinie. Już jako 14-latek trafił do werbistowskiego niższego seminarium w Domu św. Krzyża w Nysie. Mając 22 lata, rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym Księży Werbistów w Mödling k. Wiednia. Przeszedł wszystkie etapy formacji zakonnej i kapłańskiej, który to sakrament przyjął jako 29-latek – 14 maja 1931 r. Nie wyjechał na misje – decyzją władz zakonnych został i pracował w Polsce. Jego przygotowanie jako księdza do najtrudniejszej posługi życia trwało więc zaledwie 11 lat, ale jego kondycję ludzką i kapłańską kształtował przecież także rodzinny dom i w sumie 26 lat werbistowskiej formacji zakonnej. I to wystarczyło, aby uniósł swój krzyż i pomógł nieść ponad 500 krzyży tych, którzy po jego błogosławieństwie szli prosto pod topór gilotyny.
O. Joachim Besler zostawił zapiski „więzienne”, które spisał w 1965 r. jako „Wspomnienia”. Składają się na nie liczący 8 stron maszynopis oraz notatki pisane ręcznie, umieszczone w 40-kartkowym zeszycie o czerwonej okładce. Maszynopis zawiera pisaną ręką o. Beslera uwagę: „Przepisałem 2 XI 1965 r.”. Trudno jednak ustalić datę powstania zapisków w „czerwonym” zeszycie, niewykluczone, że także powstały dopiero w 1965 r.
Ze „Wspomnień” o. Beslera jednoznacznie wynika, że funkcja kapelana była najtrudniejszą posługą na jego kapłańskiej drodze: (…) z wielkim lękiem przekroczyłem progi więzienne a kolana uginały się pode mną… Może dzięki przychylności Augusta Krӓtziga, dyrektora więzienia, który poradził mu nie towarzyszyć skazańcom podczas egzekucji, o. Joachim przetrwał psychicznie to dwu i pół-letnie traumatyczne doświadczenie. W swoich notatkach zapisał: Mówił [dyrektor więzienia – przyp. JW.], że jeżeli Ksiądz pragnie zachować nerwy i tu dłużej pracować, to „niech Ks. nie idzie na samą egzekucję. Pomóc tam ks. i tak nic nie pomoże. Tam ks. już nie ma co robić.” (…)
Sami więźniowie szybko zaufali swemu kapelanowi i dzielili się z nim jak z przyjacielem wspomnieniami i przeżyciami nie tyko z ostatnich dni życia, a przede wszystkim z wdzięcznością przyjmowali najsilniejsze wsparcie, jakie przynosił – Pana Jezusa w komunii świętej i Jego miłosierdzie podczas spowiedzi. Ufali mu i korzystali z jego obecności także więźniowie innych wyznań niż katolicy – ewangelicy, wyznawcy judaizmu i grekokatolik, wszyscy przywożeni ze wschodniej i zachodniej Europy.
Ile osób w sumie zgilotynowano w katowickim więzieniu? Precyzyjnej informacji dostarcza w swych zapiskach właśnie o. Joachim: (…) Pierwszego stycznia 1945 r., gdy trzeba było winszować i p. Dyrektorowi „Dosiego Roku” (pisownia jak w dokumencie) w jego biurze, zapytałem go podstępnie: „Wie pan, panie Dyrektorze, ciekawi mnie, ile też tu w katowickim więzieniu zostało straconych”. „Herr Pfarrer, das kann ich Ihren gleich sagen, – Herr Jurczyk (czy Juszczyk – nie wiem dokładnie) bringen Sie einmal die Akten. Kancelista pan J. przyniósł akta, a on odczytał mi: „Also Herr Pfarrer, bis heute 605 Köpfe.” [„… do tej pory 605 głów” – tłum. moje J.W.] (…) Przypuszczam, że ja w ciągu 2 i ½ lat mojego urzędowania przygotowałem około 500 ludzi na drogę do wieczności. Byli to przeważnie mężczyźni, a głównie Polacy ale też sporo Niemców, kilku Francuzów i kilku Włochów. Kobiet było ściętych jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, kilkanaście w całości (…).
W związku z sobotnią beatyfikacją sługi Bożego ks. Jana Machy najważniejsza w tych wspomnieniach jest informacja z wieczoru 2 grudnia 1942 r., kiedy o. Joachim został wezwany do więzienia, gdzie dotarł o godz. 20. Dobrze już wiedział, że pora wezwania oznacza, iż idzie do skazańców. W jednej celi czekało na niego pięć, a w drugiej siedem osób. Gdy wszedł do celi po lewej stronie korytarza, wśród przygotowujących się do egzekucji ze zdumieniem zobaczył ks. Jana Machę. Znał go ponad cztery miesiące – systematycznie go spowiadał i komunikował. O. Besler opisał ostatnie godziny życia młodego księdza:
Ks. Jan Macha przystąpił do spowiedzi św., napisał list pożegnalny do rodziny i przekazał kapelanowi dyspozycje dotyczące jego rzeczy osobistych. Do końca zachował spokój. W liście dziękował bliskim za wszystko, prosił o przebaczenie i polecał się Miłosierdziu Bożemu. Przed śmiercią odmówił brewiarz i włożył do niego kartkę z napisaną własnoręcznie tym razem po polsku notatką: „Ks. Jan Macha stracony 2 XII 1942”. Brewiarz wraz z kielichem, który otrzymał na prymicje polecił przekazać przyjacielowi, ks. Antoniemu Gaszowi. Prosił rodziców, by pozdrowili ks. proboszcza i przyjaciół oraz by nie zapomnieli o modlitwie za niego. Ponieważ miał świadomość, że władze okupacyjne nie wyrażą zgody na jego pochówek, prosił w liście pożegnalnym: Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie „Ojcze nasz”!. O. Joachim Besler zanotował prośby ks. Jana: „Prosił o przebaczenie Biskupa, kapłanów, Generalnego Wikariusza. Dziękuje za wszystko Skrzypczykowi, Kuczerze – Koźlikowi podziękowanie za pociechę. Prosi o modlitwę w brewiarzu i o pamięć. Umiera spokojnie i wesoło”.
Egzekucja odbyła się 15 minut po północy – 3 grudnia 1942 roku, ks. Jan zginął jako ostatni spośród 12 skazanych. Ostatnie minuty tak zapamiętał i opisał o. Besler: Pamiętam, jak prowadzono ks. Machę w ten sposób – (eskortowany z obu stron przez dwóch Hauptwachtmeistrów) i jak podniósł po raz ostatni oczy ku niebu gwiaździstym i znikł w drzwiach śmierci. Z budki strażnika można było słyszeć dokładnie głuche uderzenie spadającego topora… (…).
Jako więzienny kapelan o. Joachim Besler miał jeszcze dodatkowe zadanie. To jemu zawdzięczamy wiedzę o tym, co działo się w czasie okupacji w tym katowickim więzieniu, jak traktowani byli skazani na śmierć, w jakich warunkach przebywali w celach. Mimo grożącego mu niebezpieczeństwa zbierał te informacje na zlecenie Kurii Diecezjalnej w Katowicach i, współpracując w tym czasie z ruchem konspiracyjnym, przekazywał je systematycznie do Warszawy, do bp. Stanisława Adamskiego.
Po zakończeniu wojny już 11 maja 1945 r. został administratorem parafii pw. Trójcy Przenajświętszej w Popielowie-Niedobczycach k. Rybnika, którą zarządzał przez 24 lata – do końca życia w 1969 r. W 1945 r. parafia liczyła blisko 5 tys. wiernych, w tym 600 dzieci uczęszczających na katechezę. Nowy administrator okazał się dobrym i pracowitym gospodarzem – wyremontował w tym czasie kościół (po szkodach górniczych), zaopatrzył w bieliznę i założył centralne ogrzewanie, wybudował plebanię, ale przede wszystkim ożywił wspólnotę parafialną, rozwijając różne formy duszpasterstwa. Równocześnie z pracą parafialną, od 1947 r., pełnił funkcję spowiednika sióstr urszulanek w Rybniku.
O. Joachim zmarł nagle 6 lipca 1969 r. podczas urlopu, który spędzał w miejscowości Tleń k. Świecia. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Popielowie-Niedobczycach. Po jego śmierci parafię przejęli księża diecezjalni.
Jan Wróblewski SVD
Fot. Archiwum SVD
Podczas pisania artykułu korzystałem z informacji zawartych m.in. w „Kronice Katowickiej”, kwiecień 2021 r.: „Egzekucja. Zgilotynowani w katowickim więzieniu 1941–1945” autorstwa Stanisława Warmbranda oraz w „Misjonarzu” 2016 r. nr 7-8 „O. Joachim Besler SVD 1902-1969)” autorstwa Janusza Brzozowskiego SVD