19 czerwca po cotygodniowej adoracji żegnaliśmy s. Zytę Konkol SSpS, która po 12 latach pobytu w Chludowie wyjeżdżała do Raciborza, do domu prowincjalnego. Ewa i jej mąż Bogusław zadbali o słodkie dodatki oraz pożegnalną lampkę szampana i wraz z naszym przewodnikiem duchowym rektorem o. Janem Wróblewskim zasiedliśmy do stołu w jadalni Domu Misyjnego. S. Zyta, zachęcona naszymi pytaniami, opowiadała – rzecz jasna w wielkim skrócie – o swojej drodze zakonnej.
S. Zyta wyjechała z Polski w 1967 r. najpierw do Anglii i tam pracowała 5 lat wśród Polonii.
– Ale czułam, że to nie to i poprosiłam przełożonych o przeznaczenie misyjne do jakiejś kolonii, byle z językiem angielskim. I tak w 1971 r. na 30 lat trafiłam do Papui Nowej Gwinei – zaczęła opowieść s. Zyta.
Pojechała pełnić funkcję ekonomki, ale szybko okazało się, że bardziej jest potrzebna w oświacie. Pracowała więc w szkole.
– Uczyłam religii w szkole podstawowej i średniej, przygotowywałam dzieci do Pierwszej Komunii Świętej. Także te, które nie mogły chodzić do szkoły. Jechałam samochodem do wioski, zbierało się 5-6 dzieci, siadaliśmy w cieniu drzewa i tak trwała nauka. Zresztą w kościołach też nie było wiele lepiej – ławki to były zwykłe belki, a ksiądz – jeśli w ogóle dotarł do wioski, co nie było takie częste – siadał na odwróconej dnem beczce. Trzeba jednak pamiętać, że w Papui panuje gorący klimat i budynki szkolne nie miały okien, tylko ściany bez drzwi, wchodziło się do nich po schodkach. Z kolei szkoły państwowe, w których też uczyliśmy religii godzinę tygodniowo (byli tu Świadkowie Jehowy, luteranie, katolicy – kto chciał to chodził), miały dachy pokryte blachą, co podczas upałów było nie do wytrzymania. Natomiast w szkołach misyjnych, przez nas prowadzonych, dzieci miały religię godzinę dziennie – wspomina z. Zyta.
Do obowiązków sióstr należało też prowadzenie w niedzielę nabożeństwa paraliturgicznego we wsiach, do których nie mógł dojechać ksiądz. Wtedy siostry albo katecheci prowadzili śpiewy i odprawiali niektóre części Mszy św. Nie zawsze też mogły udzielić komunii świętej, szczególnie daleko w buszu, gdzie nie było możliwości zabrania Najświętszego Sakramentu.
– Mieszkaliśmy w osiedlu misyjnym, które zaczęli budować przybyli tu pierwsi misjonarze werbiści w 1896 r., a do nich w 1899 r. dołączyły misjonarski. Wtedy panowała wielka bieda – trzeba było przywieźć półfabrykaty, narzędzia, nie było ani gwoździa, ani łyżki – opowiada s. Zyta. – Stąd też wzięła się potrzeba nauczenia tych ludzi niemal wszystkiego. Przez rok uczyłyśmy np. dziewczyny prowadzenia domu, aby przygotować je do dorosłego życia. Dziewczęta po 4,5,6 klasie uczyły się praktycznych czynności – prania, gotowania, sprzątania, a potem przez rok pracowały w szwalni, gdzie mieliśmy 25 maszyn. Jedna z sióstr uczyła je szycia. Teraz wyda się nam to dziwne, ale w tamtych latach dziewczęta żyjące w buszu w ogóle nie znały naszych sprzętów. Jak się mówiło przynieś pokrywkę albo talerz, to nie wiedziały, o co chodzi.
Siostra Zyta pracowała w Papui Nowej Gwinei 30 lat. W tym czasie przyjeżdżała na wakacje do Polski, najpierw po 7 latach, potem po 6 i 5.
Papua Nowa Gwinea była kolonią niemiecką do I wojny światowej, a potem – angielską. Językiem urzędowym jest język angielski, a na co dzień mówi się i w szkołach dzieci się uczą języka Pidgin-English – siostra pomodliła się w tym języku: odmówiła „Ojcze, nasz” i przeżegnała się.
Potem opowiadała o warunkach życia, organizacji społeczeństwa w klany oraz tamtejszej obyczajowości i biedzie. A na koniec o festiwalu Sing Sing, podczas którego Papuasi przygotowują wieprzowinę w tradycyjny sposób – gotując w ziemi przy pomocy rozgrzanych kamieni.
Po powrocie do Polski s. Zyta przebywała w Polanicy Zdroju, a w 2007 r. została posłana do Chludowa.
– Z Chludowa miałam wtedy jak najgorsze wspomnienia, bo byłam tu już w 1967 roku – ale teraz… tak ciężko stąd wyjeżdżać… – wzruszyła się nasza siostra.
A my wraz z nią. Już nie będziemy oglądać, jak wprawną ręką poprawia kwiaty przy ołtarzu przed adoracją, czasem zapala świece czy zapala reflektorek oświetlający monstrancję z Panem Jezusem. Ale została w naszych sercach.
Tekst i foto: TOKA